Wednesday, January 25, 2017

Co jeść w czasie podróży po USA?

Śniadanie w Capitol Pancake House - Williamsburg


Cześć, dzisiaj post o bardzo przyziemnej, a jednak jednej z najważniejszych przyjemności dnia - o jedzeniu :)
Jak wiadomo, człowiek w podróży pozbawiony jest dostępu do kuchni, a tym samym skazany na knajpki, bary i restauracje. Co warto i gdzie warto jeść w Ameryce? Mój subiektywny poradnik :)

Jeżeli chodzi o śniadania to w podróż wybraliśmy się zaopatrzeni w noże i deskę do krojenia, więc kwestia śniadań była dość łatwo rozwiązana. Raz na jakiś czas wizyta w Walmarcie w celu uzupełnia zapasów pseudochleba i serka twarogowego i można było posilać się będąc w drodzę. Ogólnie nic ciekawego :D W czasie mieszkania w Williamsburgu bardzo lubiliśmy chodzić do Pancake House, gdzie wbrew pozorom można zjeść nie tylko naleśniki (choć są tak bardzo pyszne, że można by było zapomnieć o reszcie), ale także omlety, sandwicze, burgery itd. Takie miejsca na śniadania są w stanach bardzo popularne i z reguły na wysokim poziomie.

IHOP i burgerki

Problem się zaczynał w kwestii obiadu. Większość osób które mnie znają wiedzą, że mam "lekkiego hyzia" na punkcie zdrowego jedzenia. Sama nie kupuje przetworzonej żywności, gotuje wszystko od a do z, bez użycia przypraw uniwersalnych, magii czy kostek rosołowych, do domu nawet nie kupuje mięsa czy wędlin - mięso to moja "restauracyjna" przyjemność. Głównie jem warzywa, kasze i makarony. Niestety ta mania musiała zostać mocno spacyfikowana w czasie podróży, jak i podczas całego pobytu w USA. Dlaczego? Jak większość wie, Ameryka jest niestety istnym zaprzeczeniem tego co można nazywać zdrowym jedzeniem. Pewnie, człowiek zapyta - "przecież to taki wielki kraj, zawsze można coś znaleźć"... Pewnie można, ale drogo, ciężko i i tak bez gwarancji sukcesu. Co nie oznacza że na nic ciekawego nie udawało nam się natrafić. Jednak wakacje to wakacje - nie zależało nam aż tak na tym :).
W USA korporacje wybiły większość malutkich amerykańskich biznesów. Niestety podobną sytuację możemy obserwować w Polsce, jednak u nas wciąż jest wiele małych sklepików i głównie prywatnych, a nie sieciowych restauracji. W Ameryce o małe sklepiki bardzo ciężko. Nigdy w Williamsburgu czy na Florydzie nie widziałam piekarni, ani rzeźnika - serio. Co najwyżej w polskich dzielnicach w Chicago można było znaleźć takie miejsca. Podobnie jest z restauracjami. W prawdzie istnieją te prywatne tak jak wszędzie, jednak są skutecznie zagłuszane przez Fast Food'y. W Polsce tak naprawde mamy tylko kilka sieciówek - Mcdonald's, KFC, Burger King no i może jeszcze ze dwie, trzy i na tym koniec. W USA tych sieciówek są dziesiątki, jeśli nie więcej. Przy każdym zjeździe z autostrady ustawione są tablice informacyjne z listą punktów w których można zjeść, a na tych listach królują oczywiście sieciówki. Co więc my wybieraliśmy, gdzie jest chociaż "w miarę" zdrowo i smacznie?

Przede wszystkim Bufety. Wspaniały wynalazek! Płacisz 9-15$ od głowy za możliwość jedzenia ile chcesz i czego chcesz. Takie bufety głównie dotyczą kuchni azjatyckiej - czyli takiej jaką tygryski lubią najbardziej :D. Znaleźć oczywiście można i inne rodzaje np. bufet z pizzą. My osobiście nie polecamy takowego, po ciężkiej niestrawności jaka nas spotkała po wizycie, jednak jeśli pizza to tylko z umiarem :D. U nas w Williamsburgu mieliśmy ekstra bufet azjatycki - Peking. Kilka różnych kuchni i sushi w ofercie - czego chcieć więcej :). Podobnie świetny bufet znaleźliśmy w Las Vegas w hotelu Gold Coast - polecaliśmy go też naszym znajomym - byli zachwyceni.

Source- http://dailyutahchronicle.com/wp-content/uploads/2016/11/panda-express.jpg
Niestety bufety mają pewną wadę - trzeba poświęcić trochę czasu na wizytę w nich, z tego też powodu w czasie podróży kiedy mieliśmy ochotę na kuchnie azjatycką wybieraliśmy bardzo popularną sieciówkę - Panda Express. W prawdzie Chińczycy pewnie by wyśmiali taką kuchnie, ale jest niewątpliwie bardzo smacznie, w dobrej cenie i co ważne dla mnie dużo warzyw do wyboru :) Wszystko zorganizowane jest także w formie szwedzkiego stołu, z tą różnicą że jedzenie nakłada sprzedawca i za każdą wybraną pozycję się płaci.

Source - https://drpma142ptgxf.cloudfront.net/assets/campaigns/2016-chiptopia/chiptopia-card.png
Kolejnym pysznym wyborem jest Chipotle. Mniam! Aż mi ślinka poleciała :D. Chipotle to meksykański grill, gdzie można skomponować np. swoje własne burrito. Do wyboru jest masa dodatków - kukurydza, salsa, warzywa grillowane, guacamole, sałata, ryże, fasola, no i oczywiście grillowane mięso. przyjemność ta kosztuje, podobnie jak w Panda Express mniej niż 10 dolarów, jedzenie jest bardzo smaczne, a porcja olbrzymia.

Source - http://media.olivegarden.com/images/site/BOTO011200x627.png
Pod koniec naszej trasy, jak już byliśmy na zachodzie Florydy odkryliśmy Olive Garden - sieciówkę serwującą włoską kuchnie, W odróżnieniu do pozostałych w Olive Garden zamówienia są przyjmowane przez kelnerów przy stoliku. Kiedy tam byliśmy, w ofercie był świetny "deal", taki w sam raz dla ludzi w podróży jak my. Mianowicie za cenę 13 $ (?), można było zjeść dowolną ilość zup i sałat, do tego jedno danie główne z listy do wyboru i... Dostać jeszcze jedno danie główne na wynos! Czyli następnego dnia poszukiwanie obiadu z głowy. Jak wyobraziliśmy sobie tą oszczędność czasu to już nic nam więcej nie było trzeba do szczęścia :). Oczywiście jak to z Amerykańskimi franczyzami bywa Olive garden jest tylko Amerykańskim wyobrażeniem na temat kuchni włoskiej, niemniej jest bardzo smacznie.

Sałatka w Wendy's z sosem z jeżyn i jeżynami <3
Te trochę słabsze wybory, ale wciąż do przełknięcia - oczywiście Subway. Opisywać nawet nie trzeba, wiadomo na jakie cechy możemy liczyć- dostępność, dobra cena i duża porcja którą można zabrać wszędzie. ja wybierałam "Flat Bread" z nasionami Chia, aby było to choć trochę bardziej wartościowym posiłkiem, a wyrzuty sumienia były ciut mniejsze :). No i te gorsze wybory, jeśli jedzenie na ekstremalnie szybko i bardzo tanio to oczywiście pizza w Seven Eleven - 5$ za dużą, czy też zestaw w Burger King, czy w Wendy's - ale to już było kompletną rzadkością. Do McDonald's raczej nie zachodziliśmy.

Tylko w Ameryce - instrukcja noszenia pizzy w pudełku

Do tego momentu ten wpis może sugerować, że w ogóle nie zdarzało nam się jadać w małych, lokalnych knajpkach, to nie jest oczywiście prawdą, jednak robiliśmy to rzadziej - z reguły w dużych miastach. Na przykład bardzo lubiliśmy chodzić do chinatown, jeżeli takowe było w danym mieście, a także do małych barów na hamburgery czy na wingsy - piwo plus skrzydełko - miodzio! A takich skrzydełek, przygotowanych na tyle sposobów nigdzie indziej na świecie się nie znajdzie ( np ok. 100 pozycji w karcie House of Wings). Co mnie bardzo zaskoczyło, to to że Amerykanie uwielbiają do takich swoich fast food'ów zamawiać łodygi selera naciowego. Nie wpadłabym na takie połączenie :D. Kiedy chcieliśmy znaleźć jakieś miłe, smaczne miejsce używaliśmy do tego aplikacji Yelp (pomagała nam też znaleźć kasyna ;))

Na zakończenie dodam, co by nie napisać złego o korporacyjnym jedzeniu, ma ono niesamowitą zaletę. Bardzo ułatwia podróż. Choćby nie było nic wokół do jedzenia, brakowało nam internetu, czy toalety, zawsze można liczyć na Starbucks'a czy McDonald's przy drodze. Niejednokrotnie nam to pomogło, może nie w czasie tej podróży bo tym razem zwiedzaliśmy raczej zaludnione tereny, ale w czasie poprzedniej, gdy błąkaliśmy się po pustyniach, preriach i parkach narodowych. Człowiek ma świadomość że kiedy już znajdzie daną sieciówkę, może zawsze liczyć na ten sam standard, niezależnie w której części stanów będzie, czy to będzie centrum miasta czy okolicę rezerwatu Indian. Jakkolwiek smutne to by nie było, myślę że to jest jeden z powodów że te właśnie sieci tak zawojowały świat, a nam ułatwiły wyprawy.



PS. Ostatnimi czasy mam zajawkę na dokumenty Netflixa i tym podobne o jedzeniu i niestety wniosek który z nich płynie jest jeden - fast food'y są głównym powodem niszczenia naszej planety. Myśmy z nich korzystali tylko w czasie podróży, ale dla wielu Amerykanów są one codziennością. Pewnie że mogę napisać, że uzbrojona w tą nową wiedzę nigdy w życiu będąc w USA (w Polsce w ogóle nie chodzę do takich miejsc) nie pójdę do sieciówek, ale to byłoby kłamstwo. Mogę się tylko łudzić że takie Chipotle nie szkodzi środowisku tak bardzo jak "restauracje pod złotymi łukami"...
Zainteresowanym polecam filmy:
- Food inc.
- Cowspiracy
- Food Matters
- Fed up.

PS. 2. Dlaczego pseudochleb? To zagadnienie wyjaśni ten filmik



Jak wiecie myśmy w Williamsburgu piekli własny chleb, korzystaliśmy z tego przepisu http://www.zajadam.pl/dobre-przepisy/chleb-prosty-przepis

Wychodził pyszny :)

Pozdrawiam!



Tuesday, January 24, 2017

Miasto uciech, swawoli i hipsterów



Cześć! Jak tam zima? My już tak szczerze zaczynamy mieć dość, a nasze myśli uciekają w stronę wspomnień, może i wam się udzieli :)

Kontynuując historię - Po Orlando czekało nas wspaniałe pięć dni szaleństw i swawoli, w sumie nie do końca słonecznym Miami. Jechaliśmy z Orlando na złamanie karków, ponieważ mieliśmy załatwiony nocleg z Air b'n'b, a jeszcze tego samego dnia do godziny 17 bawiliśmy się w Universal studio. Po drodze okazało się, że część dróg na Florydzie, przede wszystkim tych między i w Orlando, Miami i na Key West'cie objęta jest dodatkowymi opłatami. Ile było stresu! Nie mieliśmy przy sobie drobnych, nie było możliwości płacenia kartą, a czas naglił (była obawa że zostaniemy pozbawieni noclegu), więc byliśmy zmuszeni część bramek pokonać przejeżdżając przez przejazd dla posiadaczy Sun Pass'ów. Na szczęście żadne mandaty nie wpłynęły. Już w samym Miami wjechaliśmy przez przypadek na drogę zarezerwowaną tylko i wyłącznie dla posiadaczy Sun Pass, gdzie straszeni byliśmy tabliczką informującą o stu dolarowym mandacie dla nieposiadających winiety. Później już mądrzejsi, zawsze zaznaczaliśmy w google maps opcję dróg bez opłat. Niestety w Miami płatnych odcinków jest wiele. 


Ocean Drive - dzielnica Art Deco

Nocleg trafił nam się strasznie obskurny, choć w bardzo dobrej cenie (ok 15$ na głowę). Mieszkanko było dość daleko od centrum, ale dzięki uberom mogliśmy spokojnie jeździć do klubów i barów. Dnie upływały nam na plażach, a noce na imprezach i w kasynach. 


Wille w stylu Art Deco
Park nad zatoką

Ogólnie Uber znacznie odmienił naszą podróż w porównaniu do poprzedniego wyjazdu do USA. Tanio i sprawie - czego chcieć więcej, szczególnie że w USA ciężko jest się poruszać bez samochodu. Taka dygresja, nie jestem pewna czy już o tym nie pisałam, ale jeżeli zapytasz jakiegokolwiek amerykańskiego przechodnia jak się dostać do miejsca, które jest oddalone około 15-30 minut drogi piechotą. Usłyszysz:
"Weź taksówkę"
"Na następnym rogu jest stacja metra, wsiądź w tą linię, wysiądź tam, poczekaj na tamtą, potem przesiądź się w autobus"
"Pytasz jak dojść na piechotę?? Ale człowieku, to jest 20-minutowy spacer!!" - wielkie oczy sowy utwierdzą cię w przekonaniu, że nie żartują.  
Spacerowiczów w Ameryce jest jak na lekarstwo. Miasta nie są też przystosowane do nich, ale co jest przyczyną, a co skutkiem nie wiem.



Dzielnica Art Deco

W pobliżu naszego ulubionego parkingu z poprzedniego posta :D

Plan zwiedzania Miami był prosty - kluby, kluby, kasyna, kluby, kasyna :D. Albo bawiliśmy na Ocean Drive, gdzie odwiedziliśmy m.in. Treehouse, spotkaliśmy tam Polkę za ladą (oczywiście spotkały nas z tego powodu miłe profity), albo na Wynwood'zie - najbardziej hipsterskiej dzielnicy Miami, pełnej niesamowitych graffiti, klubów, a także licznych świrów. Kluby wybieraliśmy według opinii z internetu. M.in. padło na Electric Pickle, ciekawy klub w nieco steampunkowym stylu. Oczywiście alkohol był dość drogi, podobnie wejściówki (20$ od łebka), ale my jak to my - dysponujemy ogromnymi pokładami uroku osobistego, więc weszliśmy dwoje w cenie jednego biletu. :D



"Muzeum" Graffiti

Zabawa w klubach była przednia, ale to nic w porównaniu do rozpusty w kasynach. Mieliśmy plan pójść do jednego i się zabawić, padło na Miami Casino, położone w centrum miasta. Murat chciał sprawdzić się w grze przy stołach, w blackjacka i ruletkę, a ja chciałam po prostu pograć na automatach. Niestety okazało się że na Florydzie tylko w kasynach, które należą do Indian można grać w gry stołowe z krupierami (w okolicy Miami tylko w Hard Rock Casino).
Przy wejściu do kasyna czekała nas rutynowa kontrola paszportów, w celu sprawdzenia czy aby na pewno mamy już 21 lat skończone. Niestety udowadnianie wieku w USA paszportem jest codzienną koniecznością, dość wnerwiającą, ponieważ wg nich nasze dowody osobiste się nie liczą. Jednak Pani nie tylko sprawdziła nasz wiek, ale także zapytała nas czy jesteśmy tu po raz pierwszy, ponieważ mają promocje dla nowych gości - kartę z 25$ do grania, za darmo - co wygrasz jest Twoje. Wpadliśmy w konsternację - myśleliśmy że źle zrozumieliśmy to co nam proponuje, spojrzeliśmy po sobie pełni zdziwienia - ale to wszystko okazało się prawdą. Wygraliśmy po około 30$, nie wydając ani centa. Okazało się także, że jest to popularna praktyka w okolicznych kasynach, trochę nas wciągnęło. Odwiedziliśmy jeszcze kilka, za każdym razem wygrywając całkiem niemałe pieniądze. Ogólnie w czasie tego wyjazdu sypało nam dolarami całkiem gęsto nie wiadomo skąd i dlaczego, mogliśmy sobie dzięki temu pozwolić na wiele dodatkowych atrakcji. W klubach i kasynach bawiliśmy się na tyle wyśmienicie, że miasta nie zwiedziliśmy prawie wcale. Byliśmy jeszcze tylko na Market Bay, gdzie największą "atrakcją" okazała się grupa policjantów z wydziału kryminalnego, ubranych w kombinezony i maski zbierających w rękawiczkach zwłoki bezdomnego tuż przy dróżce, którą szliśmy. Widok wyjątkowo mało przyjemny i kontrast rajskiego otoczenia, palm, pięknego oceanu, wysokich wieżowców z podejrzaną śmiercią bezdomnego. Wyglądało na to, że nie bez kozery to właśnie Miami jest tak popularnym tłem serialów kryminalnych. 



Market Bay

Opuściliśmy Miami pogrążeni w wielkim smutku, ale czekało nas wciąż wiele atrakcji. Po pięciu dniach swawoli wyruszyliśmy w kierunku Everglades, poślizgać się na poduszkowcu po bagnach, pooglądać krokodylę, których nigdzie nie było i ponurkować na rafie koralowej na Key West. Jeszcze dużo historii przed nami :)


Jesteś sobie na pięknej uliczcę, która prowadzi na plaże. Na uliczce pełnej wspaniałych stylowych budynków, kiedy nagle widzisz w takiej uliczce taki przestrzał :). Takie przejścia wzdłuż przecznic to nie rzadkość w Amerykańskich miastach. Myślę jednak że nawet w dzień nie warto się na nie zapuszczać.



Pan oferuje zimne napoje, a czas umila sobie rozwiązując sudoku.





Przy Market Bay





Tuesday, January 3, 2017

Plaże - najwspanialsza atrakcja Florydy - Część wschodnia.


Daytona Beach

Na Florydę pojechaliśmy przede wszystkim w jednym celu - plażować! W czasie poprzedniej amerykańskiej podróży okazji do plażowania, ku mojemu rozczarowaniu, było dokładnie zero. Jedynie mogliśmy się pokąpać w oceanie na wschodnim wybrzeżu, w miejscowości Virginia beach. Na tym zachodnim najniżej byliśmy w San Francisco, gdzie we wrześniu było już niestety za zimno, nawet na zanurzenie palca w wodzie, co dopiero na plażowanie. Za to w tym roku zaszaleliśmy na całego. W czasie pobytu w Virginii mieliśmy okazję odwiedzić ponownie Virginia beach, a także Outer Banks, malowniczy półwysep w północnej Karolinie, słynący ze wspaniałych, ogromnych wydm, po których mieliśmy okazję się wspinać. W tym miejscu człowiek niewątpliwie poczuje się jak zagubiony podróżnik na wielkiej pustyni. Szukaliśmy morza, maszerując po tym rozgrzanym piasku, a za jedną wydmą nie było widać nic poza kolejnymi - wrażenie i przygoda nie do opisania!


Wydmy



Przy latarni

Latarnia
Ocean



W czasie już właściwej podróży plażowanie rozpoczęliśmy od Daytona Beach, przez którą przejeżdżaliśmy w drodze do Orlando. Miejscowość ta słynie z wyścigów samochodowych, a także jednej z niewielu plaż na które można wjechać autem. Prawdziwy luksus, móc zaparkować swoje auto 20 metrów od koca :D (Znowu nie obyło się bez przygód, gdy zajęci rzucaniem frisbee, nie zauważyliśmy, że morze porwało nasz koc, dobytek i wszystko było mokre i całe w piachu). 


Tor dla wyścigów samochodowych

Daytona beach wita

Tuż przed plażą
Autem na plaży

Parking

To co najbardziej zachwycało w oceanie to niesamowita przyroda. Nurkując, co rusz natykaliśmy się na różnokolorowe rybki, kraby a nawet na płaszczkę, z oddali można było podziwiać skaczące z wody delfiny. Prawdziwa bajka. Same plaże były bardzo czyste, z drobniutkim i jasnym piaskiem, z reguły strzeżone przez ratowników, w kolorowych budkach, niczym słoneczny patrol 


Płaszczka!!

Ale prawdziwa plażowa "rozpusta" miała się rozpocząć dopiero w Miami, gdzie każdy dzień zaczynaliśmy od wypadu na Miami Beach - wspaniałej plaży, znajdującej się tuż przy promenadzie pełnej palm i klubów - Ocean Drive. Znaleźliśmy tam ogromny parking publiczny tuż przy plaży w cenie jednego dolara za godzinę ( w porównaniu do parkingów przy chodnikach różnica w cenie ogromna, te drugie z reguły kosztowały ok 4$ za godzinę i miały limit 2/3 godzin. Fakt ten przeważył - nie szukaliśmy w Miami żadnej innej plaży - codziennie lądowaliśmy w tym samym miejscu :D. 


Wejście na plaże w Miami Beach

Ocean Drive

Miami beach

Plażing :D

Thursday, December 1, 2016

Lecimy na księżyc w marzeniach i nie tylko - Centrum Lotów Kosmicznych

Motto w prawdziwie amerykańskim stylu
Floryda obfituje w liczne atrakcje, także było w czym wybierać. Pod tym względem jest idealnym punktem wszelkich dłuższych wycieczek (pamiętacie mój zachwyt Universal'em? ;) ). Ciepło, ocean i masa atrakcji, których nie ma nigdzie na świecie - np. takich jak Centrum Lotów Kosmicznych im. Johna F. Kennediego. Historyczny kompleks badań i programów kosmicznych NASA, który nie tylko nadal funkcjonuje, ale również ma plany wysłania załogowej misji na Marsa.

Wjeżdzamy na teren

Przed wejściem



Oprócz wysyłania wszelkiego rodzaju maszyn i rodzaju ludzkiego w kosmiczną otchłań, Kennedy Space Center prowadzi działalność ukierunkowaną na turystów z całego świata. Już przy samym wejściu gości "wita" ogródek rakiet, który świetnie nastraja i daje złudzenie mienia kosmicznych podróży, tuż w zasięgu ręki.


Ogródek rakiet

Cały kompleks jest podzielony na dwie zasadnicze części. Jedna ze swobodnym dostępem dla turystów, pełna pawilonów edukacyjno-pokazowych z oryginalnymi eksponatami. Druga znacznie większa - właściwe miejsce pracy pracowników NASA, gdzie prowadzone są prace nad rakietami i wysyłaniem ich w przestworza, dla gości dostępna jedynie zza szyby specjalnego autobusu. My zaczęliśmy nasze zwiedzanie od tej drugiej opcji. Autobusy kursują często, dzięki czemu obyło się bez kolejek, może też ze względu na jesienny sezon. Czas w podróży pomiędzy poszczególnymi obiektami w zamkniętej strefie umilany był przez filmiki historyczne i opowiadania kierowcy. Nasłuchaliśmy się o poszczególnych platformach startowych i aligatorach, które rzekomo miały być tuż za zakrętem w licznych sadzawkach, a których nie zobaczyliśmy wcale. Ale nie dla aligatorów tam przyjechaliśmy! Olbrzymie betonowe konstrukcje wyglądały na trochę zapuszczane i nieużywane, ale mieliśmy świadomość, że w ich wnętrzu pracują najlepsi ludzie w branży kosmicznej, posługujący się najbardziej zaawansowaną technologią na Ziemi.



Widok z okna autobusu - słynna platforma startowa




Po około 30 minutowej przejażdżce po miejscu pracy kosmicznych inżynierów i astronautów, wysiedliśmy przed pawilonem Apollo. W środku czekał na nas filmik o powstawaniu placówki z przyświecającym głównym celem - lot załogowy na księżyc. Oprócz propagandowej otoczki wiele uwagi poświęcono niepowodzeniom i tragicznej śmierci astronautów. W następnym pomieszczeniu znajdowały się komputery kontrolne, gdzie widzowie mogą obejrzeć namiastkę procedury startowej. Następnie przed zwiedzającymi otworzyły się wrota do hali którą wypełniała przeogromna rakieta, a więc rozmach kosmicznego przedsięwzięcia w proporcjach jeden do jednego. W pobocznych pomieszczeniach mogliśmy zobaczyć skafandry, łaziki, skały z księżyca i inne przedmioty które towarzyszyły pracownikom NASA przez dekady kosmicznych wojaży.


Oryginalna sala kontroli startu.


Nagłówki gazet informujących o zdobyciu księżyca przez człowieka
Eksponat

jeden z pierwszych skafandrów
Następnym przystankiem była hala Atlantis, gdzie największymi atrakcjami był oryginalny Atlantis, pierwszy załogowy prom kosmiczny, zaprojektowany do wielokrotnego użytku (wcześniej każda maszyna mogła przysłużyć się tylko raz, co generowało olbrzymie straty, zarówno finansowe jak i ekologiczne). Wycofany on został kilka lat temu po licznych misjach. Do atrakcji należy też pomieszczenie symulujące start wahadłowca, które budową przypominało rollercoaster i służyło pokazaniu jakiego rodzaju przeciążeniom poddawani są astronauci.


Staruszek Atlantis

Oczywiście w Kennedy Space Center jest o wiele więcej ciekawych punktów. Tematyczne budynki z Marsem czy Księżycem to kolejna dawka prelekcji, filmików i przyrządów badawczych. Jednak to dwie wcześniejsze atrakcje zajęły nam większość dnia. Omijając liczne filmy 3D i 4D wyszliśmy bardzo zadowoleni ze spędzonego dnia i wydanych pieniędzy. Cena dość wysoko - 50 $ od łebka - niech was nie odstrasza drodzy towarzysze! Naprawdę warto! :)


Łazik





Kawałek skały księżycowej

Za sterami :D

Bus transportujący Astronautów do platformy startowej

Ogródek rakietowy