Thursday, November 26, 2015

I Raj stanął na naszej drodze

Podróż na południe do Bryce upłynęła nocą. Jednego dnia postanowiliśmy odwiedzić zarówno Bryce i Zion, przez co wszystko było dosyć napięte czasowo. Całe szczęście, że znajdują się one zaraz obok siebie! Bryce okazało się być parkiem istniejącym dookoła "dziury w ziemi" - kanionu i właściwie to było wszystko. Za kanionem rozciagał się piękny widok na pobliskie góry. Przejeżdżając zatrzymywaliśmy się na licznych punktach widokowych wzdłuż linii przepaści z których było widać mniej więcej to samo. Ponoć najbardziej się opłaca zwiedzać pod wieczór, gdy wszystko "roztapia się" w zachodzącym świetle do czerwoności. Niestety, z uwagi na nasz grafik, mogliśmy być tam tylko z samego rana. Jasne, nie możemy powiedzieć, że nie było tam nic interesujacego bo tego rodzaju form skalnych nigdzie więcej już nie widzieliśmy. Jednak ze wszystkich parków narodowych Bryce był najmniej ciekawy i też najmniejszy. Cena wjazdu oczywiście taka sama jak do pozostałych - 30$.
Kolumny 


Punkt widokowy





Po południu dotarliśmy do Zion. Zaraz przy samym wjeździe kolor nawierzchni zmienił się z czarnego na brązowy, po czym zaczęła się bajka :) Długo jechaliśmy wąskimi serpentynami wzdłuż krwistych gór i skał, co rusz piszcząc z zachwytu. W parku poruszamy się (tak samo jak w Yosemite) od dołu, otoczeni górami. Przybierały one rozmaite barwy brązu, czerwieni i pomarańczy, gdzieniegdzie poprzetykane górską niziutką i jaskrawo zieloną roślinnością, a krajobraz różnił się znacząco, od wszystkiego co widzieliśmy do tej pory. Równie dobrze moglibyśmy być w Afryce i by pasowało :).
Wjazd


 W Parku znowu mieliśmy do czynienia z ich wewnętrznym transportem autobusowym i musieliśmy zostawić autko przy Visitor Center. Autobusy jeździły co kilka minut. We wszystkich parkach narodowych otrzymuje się mapki i informacje, np o tym jak zaplanować zwiedzanie w zależności od czasu który możemy na nie poświęcić. Trzeba niestety przyznać, że na południu USA słońce zachodzi wyjątkowo szybko i już po 6 zaczynało się ściemniać, a o 7-8 było zupełnie ciemno. Wybraliśmy więc opcję wycieczki 3 godzinnej, czyli wyskakiwania na każdym przystanku w celu zbadania najbliższego otoczenia, oraz pieszą wycieczkę wzdłuż rzeki, która miała zabrać półtorej godziny. 
Najpierw pojechaliśmy nad rzekę, gdzie przyjemnie się spacerowało dosyć płaską i łatwą ścieżką, aż nagle doszliśmy do rzeki, którą nie sposób było ominąć i trzeba było albo przejść przez nią albo zawrócić. No ale co to to nie! Zdjeliśmy buty i rozpoczeliśmy marsz w 8 stopniowej wodzie, krocząc po kamieniach, przechodząc z jednego brzegu na drugi, będąc chwilę na szlaku i znowu zmiana brzegu. Niestety w końcu doszliśmy do miejsca gdzie rzeka zakręcała, z którego nie było już widać, jak daleko trzeba iść wodą. Postanowiliśmy wracać.




Tu postanowiliśmy zawrócić


Złapaliśmy busik i zwiedzaliśmy rozsiane punkty widokowe w drodze powrotnej, aż nastała noc. Szczególne wrażenie robiło obserwowanie ludzi na szczytach szlaków, stanowili oni malutkie punkciki na krajobrazie gór, np. na pięknie nazwanym wierzchołku Angels Landing. 
3 godziny to było stanowczo za mało na Zion. Bardziej zaostrzyło nasz apetyt niż zaspokoiło ciekawość, ale pewnego dnia być może wrócimy :). W końcu niechętnie musieliśmy wyruszyć w dalszą drogę, w stronę Grand Canyon North Rim. 






Nastaje noc