Wednesday, January 20, 2016

Zapomniane świątynie starożytnych czy może tylko kanion?

No i stało się. Ostatni park, ostatnie dni. Na szczęście podzieliliśmy zwiedzanie Grand Canyon'u na dwa dni, północną i południową krawędź, jednak żal z powodu zbliżającego się końca przygód, zaczął być coraz bardziej odczuwalny. Tego ranka gdy wjeżdżaliśmy do parku przestaliśmy mieć szczęście co do pogody, zaczęło padać, zrobiło się chłodno. Pieliśmy się coraz wyżej i wyżej, aż wjechaliśmy na niczym nie wyróżniający się parking, który mimo że nie było tego widać był tuż przy krawędzi. Uzbrojeni w kurtki przeciwdeszczowe wyruszyliśmy w stronę szlaku, który robił się coraz węższy a w ostateczności okazał się wąską ścieżką, położoną na łuku skalnym tuż nad przepaścią. Prowadziła ona do mocno wysuniętego punktu widokowego. Ścieżka niestety (a może "stety") w wielu punktach niezabezpieczona i lekko mokra dodawała emocji.



Okienko w skale
Muracik
Balkon skalny
W drodze na balkon, w tamtym miejscu ścieżka nie była zabezpieczona z żadnej strony
Już bezpieczni na balkonie :))

Widok był oszałamiający, w dół roztaczała się przepaść, a niezdecydowana pogoda pokrywała niebieską poświatą wszystko na co patrzyliśmy. Dalekie skały o romboidalnych kształtach przypominały omszałe świątynie starożytnych. Po tej stronie kanionu turystów było bardzo niewielu, co dodatkowo podkreślało ten mistyczny charakter.



Świątynia

Kraina zapomnianych świątyń

Przepaść



Było nam niewiarygodnie ciężko chodzić po tych wąskich ścieżkach! Początkowo nawet o tym nie rozmawialiśmy, nie chcąc się zapewne, przyznawać do słabej kondycji. To jednak nie była wina kondycji! Faktem było, że znajdowaliśmy się na sporej wysokości, gdzie powietrze było zwyczajnie rozrzedzone. Wysokość była tak wielka, że patrząc dłużej w dół, można było doznać zawrotów głowy. Wspinaliśmy się z balkonu skalnego na kolejny, później wróciliśmy po auto i jechaliśmy dalej wzdłuż przepaści, aż zaczęło się sciemniać.



Odległe widoki 
Może to wulkan?


Jedynym z moich ulubionych punktów podróży było znalezienie sklepu z brelokami. Zebraliśmy ich całkiem imponująca kolekcję z większości odwiedzonych miejsc. Tym razem znaleźliśmy sklepik z pamiątkami i co lepsze z wi-fi (!) gdzieś w środku parku. Na miejscu zapytaliśmy miłego sprzedawcę o najlepsze miejsce do spania w okolicy -oczywiście w autku. Polecił nam przejechanie kilku mil za bramą wyjazdową parku, skręcenie w pierwsze prawo i pięcie się wzwyż, im wyżej tym lepiej. Otóż tam można było spać zaraz przy samej krawędzi kanonu, która wychodziła na wschód. Myśl dla mnie jednocześnie ekscytująca i przerażająca. Droga wiodła wąską ścieżką w totalnej głuszy i egipskich ciemnościach, o GPSie też mogliśmy zapomnieć. Jednak mimo lekkiego drżenia serca z mojej strony, było to najciekawsze i najfajniejsze miejsce w którym spaliśmy w autku, ale do krawędzi i tak, czy nocą czy rano, bałam się zbliżyć :D
Rano ruszyliśmy w stronę południowej krawędzi, przez rezerwat Indian.




Zachodzi noc