Thursday, June 30, 2016

Trzeba przecież w końcu skończyć poprzednie historie!

Burgery przy Road 66 ;)

No cóż, obowiązki nie dały nam skończyć opowiadania naszych tamtegorocznych podróżniczych historii, więc dokończę je w już takim bardziej "telegraficznym" skrócie ;).

 Po pobycie w Grand Canyon wybraliśmy się słynną Road 66 do Vegas. Gdzie po drodze zakosztowaliśmy prawdziwych amerykańskich burgerów, w najprawdziwszym Saloon'ie na prerii.




Nie mogliśmy odmówić sobie wpisu na ścianie :) Jedyne jeszcze w miarę wolne miejsca do pisania były na ścianie za barem!


Sufit z banknotami z całego świata - UWAGA - wypatrujemy złotych polskich!!

Zostawiliśmy swoje podpisy na ścianie w barze i pojechaliśmy dalej, spojrzeć przelotnie na tamę Hoovera i wjechaliśmy jeszcze za dnia do Vegas. Muszę wam powiedzieć, że im dalej jechaliśmy nią, tym krajobraz stawał się coraz brzydszy! Powoli zanikająca roślinność, nagie kamienne pagórki i wzgórza, wyłaniały się tym częściej im bliżej byliśmy Las Vegas.


Coraz bardziej marsjańsko ;)

Tama Hoovera

Kolejny raz daliśmy się porwać Vegas. Hazard i picie trwało do białego rana (a także ŻARCIE - spędziliśmy dobre 1,5 h jedząc do woli w restauracji z kuchniami całego świata - a ja się dziwie że przytyłam xD). Niestety mieliśmy znowu tylko jeden dzień na takie atrakcje. Później był samolot do Chicago, na spotkanie z rodzinką :) Chicago to wg mnie najładniejsze amerykańskie miasto.


Samo centrum 





Michigan :)




Nasze ulubione zdjęcie (i Murata kunszt fotograficzny <3 ). Szliśmy prawdziwymi podziemiami pod samym centrum miasta. Bardziej póżno w nocy naprawdę bym się tam nie zapuściła! Wygodny sposób na szybkie dotarcie do konkretnych miejsc, puste i trochę straszne.


No comments:

Post a Comment