Thursday, October 29, 2015

Mormoński Jezus na straży kosmosu

Następny dzień zaczęliśmy znowu wcześnie rano. W aucie zmarzliśmy na kość, temperatura spadła poniżej zera... Zanim dostaliśmy nasze autko mieliśmy plany kupić namiot i najprawdopodobniej byłaby to ostatnia noc naszego życia :D Na szczęście postanowiliśmy spać w aucie, skoro okazało się tak duże.
Plany na dzień były takie - zwiedzać maksymalnie do godziny 15 tfu... 3 p.m. i się zbierać w drogę powrotną w stronę Salt Lake City, gdzie czekali na nas kolejni "Hości" z Couchsurfingu. Wiele tego dnia nie widzieliśmy, zależało nam głównie na obejrzeniu Mammoth Hot Spring, Kanionu z drugiej strony i wszystkiego na co natrafilibyśmy po drodze.

Mamoth okazały się tarasowymi wodospadami, wyglądającymi jak lodowo śnieżne schody.



Słynne wierzchołki
W drodze powrotnej mieliśmy małego pecha. Zasłuchani audiobookiem "Hrabia Monte Christo" (cudeńko!) pojechaliśmy w stronę zachodniego, zamiast południowego wyjazdu, przekonani że była to jedyna droga w naszym kierunku. Mimo że odległości te nie były ogromne - z 50-60 mil w jedną stronę (tak, Yellowstone jest olbrzymie) - straciliśmy w sumie 3 godziny czasu. Ale przynajmniej co się naoglądaliśmy to nasze :))
Trasa na południe od Yellowstone była najpiękniejszą jaką jechaliśmy, pełną lasów, strzelistych ośnieżonych szczytów, a wszystko to było skąpane w świetle zachodzącego słońca. Do najbliższego miasta jechaliśmy długie godziny, wlokąc się za sznurem samochodów, poprzez łąki pełne bizonów. W mieście w końcu mogliśmy skontaktować się z naszym Hostem, poinformować go o spóźnieniu, byliśmy pewni, że nie będą na nas mogli tak długo czekać i będziemy znowu spać w aucie. Na szczęście gospodarz odpisał, że jest raczej nocną sową i spokojnie poogląda filmy, czekając. W Salt Lake byliśmy niestety dopiero o 3 w nocy...






Jak już wysyłaliśmy zapytania o nocleg w Salt Lake City, podejrzewaliśmy, że pewnie będziemy spać u Mormonów i się nie pomyliliśmy. Nasi hości okazali się być też wspaniałymi, bardzo gościnnymi ludźmi. Cały następny dzień poświecili dla nas, na pokazywaniu nam miasta i opowieściach o ich religii. W Salt Lake City 62% ludności to Mormoni.  Zdziwiło nas także, że to właśnie oni założyli to miasto, uciekając przepędzani przez całą Amerykę.
Najważniejszym punktem SLC jest Temple Square, czyli wielka przestrzeń wypełniona kościołami, salkami religijnymi, muzeami itd. W SLC znajduję się największa świątynia Mormonów na świecie, a zaraz przy niej Visitor Center, z dość dziwnymi materiałami propagandowymi Jezusa Chrystusa. Podejście Mormonów do mówienia i pokazywania ich wiary, jest mocno amerykańskie, wszystko pełne było dość sztucznego, bardzo nowoczesnego blichtru, ulotek o Jezusie Chrystusie i bardzo patetycznych - wręcz epickich - filmów ze scenkami z jego życia. W USA ludzie uważają Mormonów za najlepszych marketingowców na świecie i chyba wiele się nie pomylili. Goście prowadzeni są po obiektach przez "siostry" - młode dziewczęta z całego świata, które pełnią posługę misyjną przez rok, półtorej i w tym czasie mają zakaz chodzenia na randki itd. Oczywiście zwiedzanie i egzemplarz biblii mormona jest za darmo.


Największa Mormońska Świątynia na świecie
Jezus Chrystus na tle kosmosu


Jednak mimo że to wszystko brzmi dość napastliwie i kojarzy się trochę ze świadkami Jehowy, było to bardzo taktowne i pozbawione jakiegokolwiek "nagabywania" na przejęcie ich wiary. Widać było, że Mormoni są bardzo dumni ze swej religii i nie czują takiej potrzeby, licząc zapewne, że obroni się ona sama.
Po zwiedzaniu, zostaliśmy zaproszeni na obiad do rodziców naszych gospodarzy, do pięknego, wielkiego domu. Ich rodzina była bardzo duża. W domu czekało na nas prawie 20 osób - dorosłych, dzieci, wnuków i prawnuków. Po posiłku czekała nas niespodziewana niespodzianka. Na podwórzu drogę przecięła nam najprawdziwsza tarantula O; Nasi gospodarze twierdzili, że także widzieli te zwierzę, na wolności, po raz pierwszy w życiu. Niestety nie zrobiliśmy zdjęcia :(
Niestety jeszcze tego samego wieczoru musieliśmy ruszyć w dalszą trasę, ku nowym przygodom. W kierunku Bryce i Zion.

No comments:

Post a Comment